Kiedy choroba odbiera partnera
Śmierć to nie zawsze to, co może zdarzyć się najgorszego w związku. Znacznie trudniejsze jest patrzenie na to, jak wieloletni ukochany partner jest wyniszczany przez chorobę, której postępu w żaden sposób nie da się zatrzymać. Każdy dzień to nawet już nie walka o życie, lecz czekanie na nadejście śmierci. Zwykle to kobiety są tymi, które stają się świadkami śmierci swego ukochanego męża. I chociaż okrutnie to brzmi, czasami lepiej gdy koniec przychodzi spokojnie we śnie, bez bólu, szpitalny sali i zaników pamięci.
Pamiętam znajomych mojej babci. Raczej nie należeli do ludzi śmiertelnie w sobie zakochanych, a przynajmniej nie było tego w żaden sposób wyraźnie widać. Nie wiem jak zachowywali się w zaciszu własnego domu, jednak przy ludziach zawsze mili, uśmiechnięci, jednak bez większych namiętności okazywanych wobec siebie. Brak uczuć czy raczej stara szkoła klasy, trudno było to jednoznacznie stwierdzić.
Pewnego dnia pan ten zachorował. Nie była to śmiertelna choroba, lecz skutecznie doprowadzająca do wyniszczenia całego organizmu. Z czasem przyszły także problemy z fizjologią i pamięcią. Nie trzeba chyba nikomu szczególnie opowiadać, jak trudnym było zadaniem sprawowanie opieki nad starym i zniedołężniałym już człowiekiem, a żona jego dzielnie to wszystko znosiła, codziennie pielęgnując go i dając z siebie wszystko co najlepsze. Przez ostatnie tygodnie traktował ją jak obcą kobietę. Każdego dnia pytając kim jest i czego od niego chce. Chciałabym móc powiedzieć, że chociaż w ostatniej chwili nagle ją rozpoznał, jednak nic takiego się nie stało. Odszedł spokojnie nad ranem, zanim zdążyła przyjść do niego z poranną porcją lekarstw. Ile trzeba mieć w sobie dobroci i miłości, by przez kilka miesięcy zajmować się schorowanym i coraz bardziej obcym człowiekiem, którego można było w każdej chwili umieścić w szpitalu lub domu opieki. O tym widzą tylko te osoby, które mogły przeżyć coś takiego, a przynajmniej być tego świadkiem.